Rey beztrosko szedł sobie do stajni. No dobrze, Rey szukał stajni. Nie…
Jakie określenie będzie najlepsze? Rey wracał na kacu do domu, ale był
na kacu, więc nie wiedział gdzie owy dom jest. Posuwał się chwiejnym
krokiem kopyto za kopytem. Kiedy wreszcie doszedł usłyszał krzyk matki, a
brzmiało to jakoś tak:
- REYALDYNIE GDZIE DO CHOLERY SIĘ PODZIEWAŁEŚ!? CAŁA RODZINA MA DOŚĆ
TYCH TWOICH NOCNYCH POWROTÓW ALBO W OGÓLE NIE POWROTÓW PRZEZ PARĘ DNI.
POSTANOWILIŚMY, ŻE NIE BĘDZIESZ JUŻ Z NAMI MIESZKAŁ. IDŹ DALEKO, NIE
CHCEMY CIĘ WIDZIEĆ.
- Nie suchałem cieeebie. Moższ powtórzyyć? – powiedział posługując się
poprawną polszczyzną. Rodzina nie chciała powtórzyć, co więcej
przegoniła go w ch*j daleko tak żeby koń nie mógł znaleźć drogi
powrotnej.
Koń fryzyjski, bo twierdził, że jest koniem fryzyjskim teraz kręci się
jak gów*o w przeręblu. Łeb go bolał i nie miał ochoty po pijaku, w nocy
iść gdziekolwiek dalej. Nawet choćby milimetr.
- Mam kaca, kunie bym obracał. Twojo staro też, bo kuń, kuń…wesoło nam! – podśpiewywał sobie żeby było mu przyjemniej.
- Co to za ohydna pijaczyna pod stadem? – Costa z obrzydzeniem spojrzała na wyglądającego żałośnie Rey’a.
- A t kto jestes, dupeczko? – koń spojrzał na klacz. Nie wiedział jeszcze, że ta „dupeczka” jest przywódczynią stada Mroku.
- Uh, obleśny typ. Nie ma sensu ci tłumaczyć w stanie, w którym teraz
jesteś. Choć, zostaniesz w stadzie. – powiedziała nieco łagodniej (ale
nadal z pogardą) przywódczyni wojowników i nie tylko.
- No dobra, ae tlko na jedno noc. – Rey poczołgał się za Costą.
Następnego dnia swoje postanowienie praktycznie spuścił w kiblu, bo ta
„jedna noc” okazała się całym życiem.