piątek, 4 lipca 2014

Od Rey'a

Rey beztrosko szedł sobie do stajni. No dobrze, Rey szukał stajni. Nie… Jakie określenie będzie najlepsze? Rey wracał na kacu do domu, ale był na kacu, więc nie wiedział gdzie owy dom jest. Posuwał się chwiejnym krokiem kopyto za kopytem. Kiedy wreszcie doszedł usłyszał krzyk matki, a brzmiało to jakoś tak:
- REYALDYNIE GDZIE DO CHOLERY SIĘ PODZIEWAŁEŚ!? CAŁA RODZINA MA DOŚĆ TYCH TWOICH NOCNYCH POWROTÓW ALBO W OGÓLE NIE POWROTÓW PRZEZ PARĘ DNI. POSTANOWILIŚMY, ŻE NIE BĘDZIESZ JUŻ Z NAMI MIESZKAŁ. IDŹ DALEKO, NIE CHCEMY CIĘ WIDZIEĆ.
- Nie suchałem cieeebie. Moższ powtórzyyć? – powiedział posługując się poprawną polszczyzną. Rodzina nie chciała powtórzyć, co więcej przegoniła go w ch*j daleko tak żeby koń nie mógł znaleźć drogi powrotnej.

Koń fryzyjski, bo twierdził, że jest koniem fryzyjskim teraz kręci się jak gów*o w przeręblu. Łeb go bolał i nie miał ochoty po pijaku, w nocy iść gdziekolwiek dalej. Nawet choćby milimetr.
- Mam kaca, kunie bym obracał. Twojo staro też, bo kuń, kuń…wesoło nam! – podśpiewywał sobie żeby było mu przyjemniej.
- Co to za ohydna pijaczyna pod stadem? – Costa z obrzydzeniem spojrzała na wyglądającego żałośnie Rey’a.
- A t kto jestes, dupeczko? – koń spojrzał na klacz. Nie wiedział jeszcze, że ta „dupeczka” jest przywódczynią stada Mroku.
- Uh, obleśny typ. Nie ma sensu ci tłumaczyć w stanie, w którym teraz jesteś. Choć, zostaniesz w stadzie. – powiedziała nieco łagodniej (ale nadal z pogardą) przywódczyni wojowników i nie tylko.
- No dobra, ae tlko na jedno noc. – Rey poczołgał się za Costą. Następnego dnia swoje postanowienie praktycznie spuścił w kiblu, bo ta „jedna noc” okazała się całym życiem.