Medytowałam na najwyższej z naszych gór, wtem moją medytację zaburzyły krzyki. Wsłuchałam się w nie, nie brzmiały jak krzyki klaczy uciekającej w zabawie przed ogierem. To były krzyki kogoś zwijającego się z bólu, po czym nastała chwilowa cisza. To było przerażające. Nad terenami stada zebrały się ciężkie czarne chmury. Nie minęła chwila, a na niebie zaczęły tańczyć błyskawice w rytm za nimi grzmoty przecinały powietrze. Wyostrzyłam swój wzrok i dostrzegłam w oddali wielkie, nie, ogromne stado mknące na naszą główną łąkę, gdzie było stado. Wpadłam w panikę, ale musiałam czym prędzej ewakuować stado. Zatrzymałam wrogie stado między górami, co dało mi trochę czasu.
Podleciałam na łąkę, gdzie pasły się niczego świadome konie.
- Musicie uciekać!
Panika w ich oczach wydawała się wielka. Posłusznie zaczęli biec w góry, do schronów.
- Co się dzieje?- Spytał podbiegający do mnie Killer
- Atakują nas
- Kto?
- Nie wiem, wygląda na ogromne stado
- Ile ponieśliśmy ofiar?
- Na razie jedną
- Nie martw się.. jeszcze pożałują tego
- Nie damy rady im wszystkim, musimy się wycofać
- Ale..
- Nie ma ale.. nie możemy nikogo stracić
- Dobra biegnijmy za nimi... będziemy osłaniać plecy
Pobiegliśmy za resztą stada. Gdy byliśmy już prawie na miejscu przed nami ukazała się wielka rzeź... Wszyscy byli martwi.
- Killer!!!!!!!!!
Miałam łzy w oczach, Killer mnie przytulił i błyskawicznie wzniósł w niebo.
- Oni nie żyją! Rozumiesz?! Są martwi! Z mojej winy
- Ciii... robiłaś co mogłaś
- Ale Killer.. nie obroniłam ich
- Próbowałaś, a nie uciekłaś
- Zabierz mnie stąd
- Będzie dobrze, lecimy do mnie
Ukrywaliśmy się przez wiele tygodni w willi Killera. Przeżyliśmy my i tata z Anorii... Reszta zginęła......