Blue Jay postąpił źle..Ale nie zabił Killera więc go też nie powinni
zabić. Po oddzieleniu stron stada nie wychodziłam z domu często. Wolałam
być sama...Ale coś wyciągnęło mnie na dwór. Zobaczyłam wyspę na której
stał wielki apartament. Dużo myśli przechodziło mi przez głowę, a mniej
więcej typu "O nie! ludzkość się tu przeniosła!" albo "Trzeba o tym
powiadomić Costę!"..Ale po chwili zauważyłam że na balkonie stoi Killer.
Poszłam do Costy.
-Cześć Costa..
-O, Rina dobrze cie widzieć..Nie wychodzisz ni nic.. -Powiedziała
-Mam pewne zmartwienia dotyczące Killera..-powiedziałam
-Tak..pewnie widziałaś jego apartament? To jest jego sprawka..Umie używać magii..dosyć silnej magii..
-O..to jego? a ja myślałam że ludzie go złapali czy coś..-powiedziałam..
-Muszę iść..-powiedziała Costa i gdzieś się teleportowała.
Zachciało mi się jeść, więc poszłam na polankę zjeść trochę trawy. Nagle
jakiś niedźwiedź na mnie skoczył. Ja zrobiłam unik i walnął prosto w
drzewo. Jednakże to nie koniec przygody! Z niedaleka usłyszałam ujadanie
psów myśliwskich i jakieś krzyki. Niedźwiedź tylko ryknął i zniknął za
krzakami. Gdy się odwróciłam zobaczyłam ludzi którzy spuszczają swoje
psy ze smyczy. Biegły prosto na mnie więc postanowiłam uciekać. Ludzie
wzięli jakiś "kantar" (bo tak na to mówili) i dłuuuugi sznurek. Pięć
psów biegło za mną. Jeden był tak szybki że na mnie skoczył.
Przewróciłam się o jakiś kamień. Psy otoczyły mnie i warczały jakby
miały wściekliznę. Nadbiegło 10 panów ze sznurkami. Nałożyli mi na głowę
ten "kantar" i zaczepili 6 sznurkami. Przyjechało też dwóch panów na
siwych koniach. Jeden z nich trzymał mnie tak mocno że moje wierzganie
nic nie pomogło. Nagle nadbiegł Killer...
<Killer?>