Zbieram zioła w lesie - nic ciekawego. W oddali zauważam szeroką rzekę.
Nad rzekami rośnie masa ziół - czemu miałabym tam nie zajść. Podchodzę
do krystalicznie czystej rzeki. O dziwo wkoło nie ma ani jednego zioła
czy też rośliny. Postanowiłam się napić, ale nie cieszyłam się długo
czystą wodą. Dostrzegłam, iż już nie piję ze strumienia wody, a ze
strumienia krwi. Wyplułam krew i podniosłam łeb znad rzeki. Wypływała
ona ze sporych skał, lecz nigdy wcześniej nie widziałam na nich martwego
ptaka czy królika, a co dopiero byłego sojusznika. Widok był okropny -
rozszarpany na miliony kawałków leżał, a z każdego miejsca w jego ciele
wypływała krew. Stwierdziłam, że to pewnie robota wilków, które jak się
okazało stały teraz za mną. Obróciłam się. Para Wilków z zakrwawionymi
pyskami rzucała się do mnie. Unikałam ataków jak mogłam. Uciekałam od
nich tyłem czego skutkiem było to, iż wpadłam do przepaści. Skąd
przepaść? Wcześniej była tam rzeka - rzeka krwi. Spadałam w przepaść
sparaliżowana. Nie mogłam rozłożyć skrzydeł. Spadałam coraz niżej i
niżej.
W tym momencie obudziłam się - ten koszmar męczył mnie odkąd zostałam
wygoniona ze stada. Przysnęłam nad jeziorem - zasypiało mi się lepiej
niż budziło. Podniosłam się z ziemi.
- Pięknie tu - szepnęłam do siebie.
Usłyszałam za sobą szelest - ktoś tam był. Jednakże kiedy dotarłam do
tamtego miejsca zastałam pustkę - żadnej żywej duszy. Wróciłam więc do
drzemki - tym razem bez przykrych koszmarów