Twarz Costy opadła na bok. Powoli zamknęła oczy. Zwiesiłem tylko głowę.
Po jakimś czasie sprawdziłem puls. Nie było go... Serce też nie biło.
Podniosłem czaszkę klaczy.
- To chyba koniec... - wyszeptałem do siebie patrząc przez oczy, które
napełnione były gorzkimi łzami. - Nie umieraj... - wydałem ''rozkaz''.
Wpatrywałem się przez chwilę w jej bladą facjatę. Nie wytrzymałem i
przytuliłem ją. Ostatnie pożegnanie jest najgorsze... Chociaż nie żyje,
chciałem aby te chwile spędziła najlepiej.
- Zostanę przy tobie. Na tamtym świecie, będzie lepiej... - mruczałem
pod nosem. - Nie znałem cię długo, ale byłaś moją najlepszą
przyjaciółką... Byłaś jedyną towarzyszką, jaką posiadałem...
Ułożyłem delikatnie jej głowę na skale. Wstałem i podszedłem do wejścia
jaskini. Nagle usłyszałem szelest. Ponownie zwiesiłem głowę. Obejrzałem
się do tyłu. Stała tam Costa. Zdezorientowana. Podbiegłem do niej
radośnie i przytuliłem.
- Wróciłaś! - krzyknąłem.
Klacz stała sztywno, jakby nie wiedziała co się dzieje.
- Ale... Skąd? - zapytała.
- Myślałem, że umarłaś. Twoje serce nie biło... Nieważne!
Uroniłem kilka łez z radości.
< Costa? >