Powędrowałem pod przeklęte jezioro, zobaczyłem tam swoje odbicie, nie było ono normalne, miałem czarną grzywę i zakrzywiony róg, uderzyłem kopytem w taflę wody. Odbicie się rozmyło a kiedy woda się uspokoiła zauważyłem moje dawne odbicie. Ruszyłem w kierunku Rzeki Nai, nikogo tam nie było..chociaż nie..tam była Nai. Popatrzyła się na mnie swoimi smutnymi oczami i pobiegła w przeciwnym kierunku. Ruszyłem w kierunku byle jakim, co chwilę spotykałem martwe rośliny, swoją mocą i zamiłowaniem do wszelkiej roślinnośći ożywiałem je, miałem nadzieję że Kirkę siedzi nad rzeką i że o niczym się nie dowie...
Zamarłem zobaczyłem rannego smoka, cały krwawił, koło niego krążyły jakieś wstrętne stwory podobne do hien tylko że z głową małpy...Przepędzilem je plączami które wystrzeliły z mojego roga, ciernie owinęły się wokół ich gardeł i je udusiły...Smok popatrzył się na mnie, bał się, był młodym smoczkiem, podszedł do mnie, przytulił się do mojego kopyta, znaczy przewrócił mnie bo był mojego wzrostu, spróbował odlecieć ale miał złamane skrzydło, zostawiłem go lecz on zawędrował za mną. Po namyśle zdecydowałem że ukryję go w lesie. Przez kilka kolejnych dni odwiedzałem go, był za każdym razem tak szczęśliwy że aż żal było go opuszczać. Pewnego dnia gdy wyruszałem aby go odwiedzić spotkałem Andre.
-Cześć-przywitałem się
-O hej..
-Co ty tutaj robisz?
(Andrea?)