Spojrzałam na Ipheriss. Było z nią coraz gorzej. Wahałam się, bo z
jednej strony, jeśli ją zabiję, na 51% byłam pewna, że uda mi się ją
wskrzesić. Ale może jednak przeżyje? Nie wiedziałam, czy mogę ryzykować.
Wreszcie podjęłam decyzję. Another mówił, że ona i tak umrze, więc mogę
tylko skrócić jej cierpienie i spróbować ją wskrzesić. Weszłam
niepewnie do sali.
Zobaczyłam klacz bezwładnie leżącą na posłaniu.
- Ipheriss... - szepnęłam łamiącym się głosem.
Było już za późno. Klacz nie żyła.
Wpadłam w furię. W tej chwili ziemia się zatrzęsła, wszędzie rozlegały
się krzyki. Miałam ochotę odnaleźć człowieka który przyczynił się do jej
śmierci, i, chociaż był już martwy, wskrzesić go i zabić... jeszcze, i
jeszcze raz... Chciałam poczuć zapach krwi... Sprawić, żeby poczuł się
tak, jak ja w tej chwili, żeby poczuł mój ból...
Kamienie ze sklepienia jaskini posypały się na martwe ciało Ipheriss.
Oprzytomniałam. No tak. Wskrzesić. O czym ja w ogóle myślę?! Wiem, to
było ogromne wyzwanie nawet dla mnie. Chyba dzięki tej klaczy częściowo
wróciły mi uczucia... Ale trzeba się ogarnąć. Jeszcze jest nadzieja!
Stanęłam nad Ipheriss, zaczęłam wymawiać formuły zaklęć, których tak
długo uczyła mnie Demeter. Odczuwałam okropny ból, myśli zaczęły być
mętne, nie rozumiałam ich, tylko spieczonymi wargami cały czas
powtarzałam jeden urok, który rzucałam na samą siebie: Accipe morientis
proximi pro anima... Accipe morientis proximi pro anima...
Czar ten polega na tym, aby oddać połowę swojej duszy umierającej
osobie, w ten sposób przywracając jej siłę, zdrowie i życie. Lecz
rozerwana dusza boli bardziej niż cokolwiek innego...
Oczy zaszły mi mgłą, ale jeszcze zdążyłam zobaczyć, że klacz podnosi
się. Opadałam z sił, kolana się podemną ugięły, upadłam. Mimo to
uśmiechnęłam się słabo. Moja sierść stała się koloru czarnego jak smoła,
grzywa także. Usłyszałam Ipheriss:
- Atari, nic ci nie jest?
Odpowiedziałam:
- To powinno niedługo przejść...
- Na pewno?
- Napędziłaś mi niezłego stracha - uśmiechnęłam się lekko, po czym zemdlałam.