Milczałem. ''Lepiej milczeć narażając się na podejrzenie o głupotę niż
odezwać się i rozwiać wszelkie wątpliwości'' - mawiał mój ojciec i za
pewne nadal tak mówi.
- Wolę zostać wrednym anonimem. - rzekłem po chwili.
Spojrzała na mnie dziwnym wzrokiem, po czym ja ruszyłem przed siebie,
wymijając ją. Klacz nie kłamała - nie zamierzała się ode mnie odczepić.
Olałem to nie zwracając na nią uwagi. Dziś kolejny pogrzeb bezdomnego
konia, a raczej ''bez stadnego''. Ruszyłem więc w kierunku cmentarza,
aby przygotować ciało do pochówku oraz kremacji.
***
Wszedłem cicho do pomieszczenia, gdzie przechowuje się zwłoki to znaczy -
kostnicy. Wysunąłem jedną z szuflad i podniosłem ciało przenosząc je na
stół. Trzeba wyjąć organy, spalić, wsypać do urny i pochować..., te
myśli kłębiły się w mojej głowie.
***
Praca poszła dość szybko. Wykopałem mały dół i położyłem urnę na ziemi.
Wiem, że tak się nie robi, lecz to było ostatnie życzenie poczciwca.
Przed śmiercią przybył do mnie i wypowiedział kilka słów, już niestety
ostatnich. Wypowiedziałem modlitwę, bo to też należy do mojej pracy.
Kątem oka zauważyłem klacz... Klacz która mnie prześladuje.
< Ruth? >