Cwałując na, tak właściwie moim partnerze, co jest nieco dziwne, jak ja,
czułam się wolna. Na tyle, że postanowiłam się puścić grzywy ogiera i
odrzucając ręce na boki, a potem podnosząc je oraz zamykając oczy. Moja
pewność siebie czasem mnie przeraża.
Maszerowaliśmy obok siebie w kierunku domu. Gdy do domu było już kilka kroków, Valentino się zatrzymał.
- Tu moja droga się kończy... - zaczął nieśmiało.
Obróciłam się w jego stronę i szepnęłam:
- Nie...
- Nie musisz mnie już pocieszać. - spojrzał mi wprost w oczy.
- Owszem, nie muszę.
Podeszłam bliżej do niego i zaczęłam kreślić znaki na nosie, potem wokół uszu.
- Poczekaj chwilę. Poczujesz się dziwnie, tak zawsze jest za pierwszym razem. - mówiłam oddalając się.
Po chwili ogier zmienił się w blondyna o niebieskich oczach. Para doskonała - rudzielec i blondyn.
- Wejdź. - uśmiechnęłam się otwierając drzwi. - Musisz się nauczyć
balansować na dwóch nogach, ale to łatwe, a i gdybyśmy gdzieś poszli do
ludzi, to musimy mieć jakieś nazwisko. No może jeszcze imię przybrać
inne, ale nie wiem czy to takie ważne.
< Valentino? >