Kiedy słońce było w zenicie poszłam do lasu świetlików, który jest moim
ulubionym miejscem. Dziś też zaczęłam śpiewać, ale z tym wyjątkiem, że
zaśpiewałam moją własną piosenkę. Zamknęłam oczy, ale po kilku chwilach
poczułam coś na mojej szyi. Otworzyłam oczy i zobaczyłam wokół mnie
pełno ludzi, którzy zarzucali pętle na moją szyje, a później na nogi,
kiedy znieruchomiano mnie z przymusu jakiś człowiek podszedł do mnie i
założył mi jakiś worek na głowę. Tego już było za wiele zaczęłam się
miotać na wszystkie strony, strzelać baranki i dębować. Wreszcie liny,
które były przytwierdzone do mokrych od deszczu drzew zsunęły się po
nich. Zaczęłam biec w jakąś stronę przy okazji zdejmując worek z głowy.
Byłam już daleko od ludzi, kiedy pętla od sznura, który nadal ciągnęłam
za sobą zaczepił się o potężne zwalone drzewo. Rozpędzona ja przez
fiokowałam w powietrzu i runęłam na ziemię tracąc świadomość na kilka
dobrych godzin, bo kiedy się obudziłam słońce już zachodziło. Moja noga
była cała we krwi. Spróbowałam się podnieść, ale sznur mi na to nie
pozwalał. Przeleżałam kilka chwil, bo nawet nie miałam siły, żeby
krzyczeć. Wreszcie ktoś przyszedł. Był to Horan, który kiedy mnie
zobaczył cały zbladł.
Horan dokończ