W lesie było super. Promienie słońca nie zdołały przebić się przez grubą
osłonę zielonych liści. Był tam bardzo fajny klimat. Ponury i smutny.
Nagle usłyszałem krzyki. Była to klacz.
- Ratunku! Pomocy!
Od razu rzuciłem się do biegu. Dźwięk dobiegał ze strony zachodniej.
Niestety, by się tam dostać musiałem przeskoczyć przez dość szeroką
rzekę. No ale nie jestem chamem i nie zostawię klaczy, która woła o
pomoc. Ogier to jeszcze sobie poradzi. Wziąłem rozbieg i przeskoczyłem
nad rwącą rzeką. Dalej już pędziłem jak wiatr, a na moim szlaku nie było
żadnych przeszkód. Byłem już coraz bliżej. Zobaczyłem ogiera.
Rozpędziłem się jeszcze szybciej i skoczyłem na niego. Dostał z kopyta w
łeb, przez co poleciał na kilka metrów. Pomogłem klaczy wstać i
zaprowadziłem ją do domu.
- Dziękuję.
- Eeeej eeej eeej, co ty sobie wyobrażasz? - usłyszałem głos ogiera, który właśnie podchodził do klaczy
- Shanti, coś ci zrobił? - zapytał klaczy i przytulił ją
- On mi uratował życie. To znowu ten brat Bullet Train'a.
- Spoko. Sory... - przeprosił mnie
- To ja spadam - poszedłem do siebie
< Shanti? >