Weszłam do domu i wszystko dokładnie obejrzałam. W końcu dotarłam do
salonu, utrzymanego w kolorystyce czerni. Usiadłam na kanapie na wprost
wielkiego lustra. Wpatrywałam się bezczynnie w swoje odbicie. Rude,
kręcone długie włosy i szare oczy. Kilka bruzd na szyi i pieprzyk po
prawej stronie ust. Twarz bez uczuć, moja twarz.
- Powinnam pomyśleć, zanim coś zrobię. - powoli opadłam na poduszki obok
mnie. Myślałam o mamie, tacie, rodzinie, partnerze, który przeze mnie
błąka się po nieznanych terenach. Ale... Nie. Nie mogę o tym myśleć.
Wstałam i przebrałam się w krótkie szorty oraz bluzkę z krótkim rękawem.
Wyszłam się przejść po drodze przechodząc obok jeziora, przez las, łąkę
i plażę.
Zasiadłam na skraju wielkiego klifu z nogami opuszczonymi w dół
przepaści. Od czasu do czasu machałam nimi bezwładnie rozglądając się.
Na przeciw mnie zachodziło słońce. Założyłam okulary w kształcie koła
podnosząc głowę do góry. Oparłam się rękami od tyłu. Dziś nie zasnę...,
myślałam przez cały czas. Postanowiłam, że zostanę przy klifie. Często
można mnie tam spotkać, tym bardziej, że łatwiej mnie wtedy znaleźć.
Spojrzałam przed siebie, nieco w lewo. W tamtą stronę i trochę dalej
były tereny Stada Dzikich Gór. Łatwo poznać kierunek po układzie gwiazd.
Martwiłam się jednym, ba - wszystkim. O czym bym nie pomyślałam, od
razu kojarzą mi się z tym kłopoty. Spojrzałam w prawo. Plaża, turkusowe
morze, a na niej brak żywej duszy. Zeszłam z klifu podchodząc do brzegu
zdejmując buty. Woda obmywała moje nogi. Czułam czyjąś obecność.
Rozejrzałam się dokoła. Nic. Pewnie jakieś dusze mi towarzyszą.,
znalazłam sobie proste rozwiązanie. Użyłam mocy rozpoznawania duchów,
ale nie zobaczyłam żadnego. A więc jest tu ktoś żywy... Jeszcze.
< Valentino? >