Stałyśmy w ciszy. Wbiłam wzrok w jej ciało. Dlaczego? Nie wiem.
- Jeśli masz zamiar tu stać, mogę iść. - podniosłam głowę. - W życiu nie
ma czasu na przyjaźń, ani znajomość. - wyszeptałam i odwróciłam się.
Zdałam sobie sprawę, że prawie niepotrzebne morały... Starość mnie
zmienia. Szłam pewnym krokiem do Rzeki Nai. Dlaczego? Też nie wiem. Tam
przynajmniej jest cicho, bo przesiaduje tam tylko Kirke, a ona jest
szczytem podłości. Ja? Ja to tylko kawałek jej złości, który nie jest
wcale widoczny dla innych.
Nastała cicha noc. Księżyc wspinał się po widnokręgu, goniąc co noc Słońce. Jak podejrzewałam, przybyła Kirke.
- Czego? - zapytała bez wyrazu uczucia.
Nie odpowiedziałam. Jestem jak powietrze dla innych. Nie, nie chodzi o
to, że beze mnie nie da się żyć. Nikt mnie za zauważa, a jeśli już,
szanowny ''szlachcic'', to uczyni spogląda na mnie jak na psychopatkę.
Nie wyglądam tak głupio... Jeszcze.
- Nai się pojawi? - zapytałam ochrypłym głosem.
- Zapytaj się jej. - odparła klacz patrząc na mnie ''spod łba''.
Zrobiłam dziwną minę, coś w stylu ''Mam focha forevera''.
< Jeśli ktoś chce, niech kończy np. Kirke, Atari, albo ktoś inny. No wiem, że tego nie zrobicie. >