Szliśmy tak dróżką wśród przyrody. Pachniało lasem. Ogier szedł obok
mnie i podlizywał się. Zaczęłam kłusować. Mój ogon zadarty był do góry,
jak u najpiękniejszego araba. Moja głowa uniesiona wysoko, a nogi
opadały i wznosiły się z gracją. Horan również zaczął kłusować, ale jak
najzwyklejszy ogier. Byleby szybciej. Potknął się i przewrócił. Odarł
się.
- Nic ci nie jest? - zapytałam
- No... nie. Tylko trochę szczypie.
- Pokaż - powiedziałam podchodząc do ogiera
- Ale to nie boli! Daj spokój.
- Stój!
Obejrzałam ranę Horana. Była głęboka, choć na pierwszy rzut oka na taką nie wyglądała.
- Foxy! - zawołałam
Lisek zaraz przybiegł
- Słucham Shanti?
- Zobacz - powiedziałam pokazując na ranę
- Uuuu. Już się robi - powiedział. Uniósł swą łapę nad ranę. Po kilku chwilach rany już nie było.
- Dziękuję Foxy
- Proszę - powiedział i pobiegł w głąb lasu
< Horan? >