Na mym grzbiecie siedziała niepozorna kotka - Nutri, a obok mnie kroczył
rosły wilk, imieniem James. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się... W pewnym
momencie zdałam sobie sprawę, że to chyba ostatnie chwile z nimi. Każdy
pójdzie swoją drogą, każdy z nas jest dorosły i prawie w tym samym
wieku. Ja mam 3 lata, James 4, a Nutri rok. Zatrzymaliśmy się przy
ogromnym drzewie, prawdopodobnie dębem. Kot zeskoczył z mojego grzbietu,
tworząc krąg.
- James, przedstawisz nam swoją partnerkę? - kotka zapytała złośliwie.
Doskonale wiedziałyśmy, że basior lubi kłamać, ale chyba wtedy mówił na poważnie.
- Czemu nie, potem już może nie być okazji. - odparł normalnym tonem. -
To tereny watahy w której jest betą. Często tędy przechodzi, musimy
chwilę poczekać.
- To ona. - wskazał na brązową waderę z dużymi fioletowymi oczami. - To
Grace, ma 3 lata, jak ty. - spojrzał na mnie. - Jade! - zawołał, a ona
momentalnie stała obok nas.
- Cześć. - przywitała się z uśmiechem.
Kiwnęłam głową na powitanie, a Nutri utarła się o jej łapę. Spojrzała na nią nadal się uśmiechając.
- Ty jesteś Atysanne? - zapytała. - James dużo mi o tobie opowiadał.
- Tak, to ja, a ten kot to Nutri. - odrzekłam.
Staliśmy tam przez chwilę i opowiadaliśmy o sobie. Wadera zdawała się
być miła, ale ''pozory mylą''. Trzeba być jednak pozytywnym i kroczyć
przez strony życia z radością, jak ja. Nagle rozległ się krzyk.
- JADE!
- Muszę iść, obowiązki wzywają... - posmutniała nieco. - Do zobaczenia! - zawołała ruszając w stronę lasu.
Wszyscy patrzyli w ślad za nią.
- I tu się pożegnamy... - samiec zwiesił głowę.
- Oj przestań, będziemy wysłać do siebie listy i odwiedzać! - Nutri spojrzała mu wprost w oczy.
Ona też musiała już odejść. Znalazła sobie stadko dzikich kotów gdzie ma już ''przyszywaną'' mamę, której obowiązki pełniłam ja.
- Nutri, chyba też musisz iść. - spojrzałam w dal przed siebie, gdzie ujrzałam białego kota.
Samiczka się obejrzała. Podeszła do każdego i uściskała i od razu
pobiegła w jego stronę. Po drodze jeszcze wykrzyczała słowa pożegnalne,
ale była zbyt daleko, byśmy je usłyszeli. Gdy na około już nikogo nie
było, ja i James zaczęliśmy się w siebie wpatrywać.
- Idź. - szepnęłam próbując wygiąć pysk w blady uśmiech.
Skinął głową i oddalił się w spokoju.
- Do widzenia. - wymruczałam roniąc przy tym kilka łez.
Zostałam sama. Cisza. Rozejrzałam się dokoła rzucając do szybkiego galopu, a potem w cwał.
Maszerowałam patrząc z ciekawością na kwiaty i drzewa rosnące na około
mnie. Normalnie taka nie jestem, ale chciałam, aby ktoś przyjął mnie do
stada, więc ''udawałam'' miłą. Przynajmniej z wyglądu. Weszłam na teren
jakiejś plaży. Od strony morza wiała ciepła bryza rozrzucając moją
grzywę na wszystkie strony. Nie mam gdzie spać, więc noc spędzę tu.
Podeszłam do jaskini znajdującej się przy pewnej skałce. Weszłam do niej
ostrożnie. Nie była dość zadbana, więc nikt tam nie mieszkał.
Przyniosłam z zewnątrz gałązki oraz kilka liści palm układając sobie
posłanie. Plusem, chyba jedynym, było to że mam skrzydła i mogę się w
miarę nimi otulić. Kładłam się już do snu, gdy ujrzałam postać w
wejściu. Wstałam na baczność patrząc wrogo na sylwetkę konia. Była
smukła, więc wywnioskowałam, że to klacz. Samica wyczarowała płomień i
posłała go w górę rozświetlając pomieszczenie. Nie odzywałam się przez
dłuższą chwilę, ona również.
- Nie wiesz może, kiedy jest pełnia? - spytałam cicho.
- Nie. - ucięła krótko.
- To dobrze, przynajmniej mogę kogoś zabić bez uprzedzenia. - wyminęłam ją, lecz ona mnie zatrzymała.
< Venus? >