W zimę nic ciekawego się nie dzieje. Pada tylko śnieg i jest zimno...
Postanowiłem, że zrobię sobie spacerek dla dobrej formy. Wyszedłem z
domu rozglądając się. Nikogo nie było. Bez powodu zacząłem się śmiać i
patrzeć się w niebo. Spojrzałem przed siebie. Przechodziła tamtędy kara
klacz. Jakoś nie mogłem jej rozpoznać. Bez obaw pogalopowałem do lasu.
Ostatnio znalazłem tam ślady łap... Nagle ''zajechałem'' drogę samicy.
- Uważaj jak łazisz... - mruknęła.
- Przepraszam. - odparłem ślizgając się.
Z trudem ruszyłem z miejsca. Warczałem coś pod nosem na temat jej pory roku, nie lubię jej aż tak bardzo jak innych.
W lesie słyszałem ciche popiskiwanie. Kłusowałem w jego stronę, lecz za
każdym razem miałem wrażenie, iż jest ono w innym miejscu. W końcu
dotarłem. Przy drzewie leżał dziwny wilk. Miał pół przymknięte oczy, a
one same były krystalicznie błękitne. Jego ciało przykrywały skrzydła, a
nad głową unosiła się aureola. Patrzyłem się na niego, jednak po chwili
zorientowałem się, że jest ranny. Wziąłem go na grzbiet i wróciłem do
kliniki. Znów spotkałem tą klacz.
< Kirke? Brak weny... >