Trwała
właśnie noc. Przechodziłam obok cmentarza. Lubię takie nocne spacery.
Obserwowałam ruchy roślin i czasem rozglądałam się, czy nikogo nigdzie
nie ma. Słychać było tylko wiatr. Księżyc oświetlał mi drogę. Dróżka
leśna już się kończyła, bowiem przede mną widniała falująca trawą łąka.
Uśmiechnęłam się lekko do siebie i pogalopowałam bez obaw przed siebie.
Jeden krok dzielił mnie od pastwiska, gdy coś wbiło mi się w brzuch.
Zatrzymałam się i spojrzałam w to miejsce. Wystawała stamtąd
''strzykawka'' z czerwonymi piórami. Poczułam, że nie mogę utrzymać się
na nogach. Zaczęło kręcić mi się w głowie. Upadłam na ziemię i ciężko
oddychałam. Podszedł do mnie człowiek w wojskowym stroju. Spojrzałam na
niego. Wycelował kastetem w mój grzbiet. Poczułam małe ukucie i
zasnęłam.
Zbudziło mnie czyjeś szturchanie. Nade mną stali ludzie. Odsunęli się, a ja gwałtownie wstałam. Wszędzie byli oni. Miałam przywiązane tylne kopyto do jakiejś żelaznej belki. Któreś z dzieci podeszło do mnie i przytuliło do nogi. Cofnęłam się trochę. Jedna z kobiet wzięła swego potomka ode mnie. Wtem do sali wmaszerowali faceci z dziwnymi czapkami, w ubraniach w stylu ''moro'' i wielkimi strzelbami przewieszonymi przez ramię. Rozdzielili ludzi na grupy. Jedni z nich weszli do środka jakiegoś pomieszczenia gdzie było ich widać przez szybę. Stali tam tylko w jakiś stronach kąpielowych. Z sufitu zaczęła lecieć woda... Dziwne to. Jestem koniem, jeszcze takiego czegoś nie mamy. Ze stropu wysypał się nagle biały proszek, a całe pomieszczenie pokryło się parą. Nie widziałam zbyt wiele. Po pewnym czasie, wyprowadzono mnie stamtąd. Przechodziliśmy obok wielkiej sterty śmieci... Nie, ludzi. Z daleka wyglądało to jak poszarpane śmieci, ale gdy się lepiej przyjrzeć... To chyba ci, którzy tam się mieli umyć... Zaniepokoiłam się i wierzgnęłam kilka razy. Człowiek był jednak spokojny. Poklepał mnie po szyi. Ominęliśmy górę zwłok, jakby nigdy tam nic nie było. Zaprowadzono mnie do innego pomieszczenia. Na grzbiet nałożyli mi jakiś koszyk i przywiązali do krat. Przede mną był wielki piec. Obok mnie stali związani ludzie z zaklejonymi ustami. Żołnierze brali ich i wrzucali do środka paleniska. Zamykałam oczy za każdym razem jak to robili... Moim następnym przystankiem było czarne pomieszczenie. Na przeciw mnie wisiała ogromna tarcza. Przywiązywano do niej kolejne osoby i strzelali do nich z pewnej odległości. Zwłoki odwiązywano i kładziono mi do tego kosza. Nie pachniało to najładniej, ani nie wyglądało powalająco. Odwiązano mnie. Powędrowaliśmy dalej... Na świeże powietrze. Tam zrzucono trupy na stos i spalono. Widok był na prawdę bolesny... Charowałam tam dzień w dzień. Ten sam wojskowy, który prowadził mnie do mordowni. Przypięto mnie do metalowego drążka pod oknem. Obok mnie przechodził jeden z więźniów. Pogłaskał mnie po grzbiecie. Miał krótkie, czarne i stojące włosy. Był młody i chyba zza granicy. Każdy z więzionych musiał podać imię i nazwisko, a w jego akcent brzmiał jakby pochodził z Anglii czy Włoch. Zaprowadzono go do budynku obok mnie. Ja też tam poszłam z jakimś pracownikiem. W środku było mnóstwo małych celi. Do jednej z nich wprowadzono tego mężczyznę, który się ze mną ''przywitał''. Ja stanęłam obok jego miejsca pobytu. Przyczepiono tam mój uwiąz. Pokiwałam głową i obróciłam się. Za mną przy kracie stała wygłodzona kobieta. Wyciągała do mnie rękę. Nagle upadła i cała zdrętwiała. Spuściłam wzrok wiedząc, że na moich oczach umierają ludzie... Mundurowiec otworzył kluczem cele i wywiózł zwłoki na zewnątrz. W głowie zaczęłam nucić piosenkę, która właśnie przyszła mi do głowy. ''God knows what is hiding in those weak and drunken hearts Guess He kissed the girls and made them cry Those hardfaced queens of misadventure God knows what is hiding in those weak and sunken eyes Fiery throng of muted Angels Giving love but getting nothing back oh People help the people And if you're homesick, give me your hand and I'll hold it People help the people And nothing will drag you down Oh, and if I had a brain, Oh, and if I had a brain. I'd be cold as a stone and rich as the fool That turned and all those good hearts away God knows what is hiding in this world of little consequence Behind the tears, inside the lies A thousand slowly dying sunsets God knows what is hiding in those weak and drunken hearts Guess the loneliness came knocking No one needs to be alone, oh, save me People help the people And if you're homesick, give me your hand and I'll hold it People help the people Nothing will drag you down Oh, and if I had a brain, Oh, and if I had a brain I'd be cold as a stone and rich as the fool That turned, all those good hearts away People help the people And if you're homesick, give me your hand and I'll hold it People help the people Nothing will drag you down Oh, and if I had a brain, Oh, and if I had a brain I'd be cold as a stone and rich as the fool That turned all those good hearts away'' Spojrzałam na drzwi obok mnie. Rozczytałam tam imię mężczyzny. Stałam obok niejakiego Alexa. Głaskał mnie po ganaszach, powoli przymykałam oczy. Jeden z pracowników podszedł do nas i powiedział coś po niemiecku. Dziwny mają język, ale cóż, co zrobić? Uśmiechnęłam się do mężczyzny.Spędziłam tam kilka dni. Dostawałam dużo jedzenia, lecz wszyscy inni nie. Dawali mi głównie zielsko, inaczej mówiąc pozostałości po warzywach. Co dzień umierali kolejni ludzie... Nie mogę tak tego zostawić. Chociaż jesteśmy wrogami, to nie miało teraz znaczenia. Ludzie mordują ludzi. Za co? Za nic... Wieczorem wojskowi zamykali pomieszczenie, aby nikt nie mógł tam wejść. Nikt nie spał, bo bali się, że drugiego dnia się nie obudzą... Potwory. Gdy nastała noc, Alex podszedł do mnie i przeciął sznur. Patrzyłam na niego z przerażeniem. Pogłaskał mnie, a ja dałam mu jeden z owoców. Tak zrobiłam z każdym innym. Miałam tam jakieś marchewki, jabłka, gruszki, śliwki i mięso, chociaż nie wiem po co ono. Wędlinę podałam matce z dzieckiem. Gdy już prawie nastał dzień, wyłamałam metal, dzielący ludzi ode mnie. Akurat wtedy zapadli w głęboki sen, bo w końcu kilka minut trzeba spać. Inaczej tylko można zwariować. Kopnęłam w drzwi i zarżałam. Podeszłam do ''boksu'' chłopaka i złapałam jego koszulę zębami pociągając w tył. Odwrócił się gwałtownie, a ja wyszłam. Axel przytulił mnie, a ja schyliłam się, aby na mnie wsiadł. Rżeniem przywołałam inne konie. Podeszła do nas kobieta z małą dziewczynką i ucisnęła rękę chłopakowi. Rozpłakała się ze szczęścia. Pokiwałam głową i wyszłam na zewnątrz. Każdy koń (a było ich dosyć, aby każdego zabrać) maszerował do niektórych i pochylał się, pozwalając wsiąść rasie ludzkiej na ich grzbiety. Axel rozejrzał się. Wszyscy siedzieli na kucach i koniach. Każdy koń pobiegł w inną stronę. Starsi ludzie nie radzili sobie dobrze jadąc na oklep na kucach, więc koniki zwalniały do wygodnego kłusa. Mężczyźni od razu pocwałowali do lasu, a ja za nimi. Na mojej drodze stał wielki kamień. Chciałam go przeskoczyć, ale ktoś w niego strzelił i się spłoszyłam, zrzucając przy tym chłopaka. On jednak szybko wstał z ziemi i wsiadł na mój grzbiet. Za na mi gnali żołnierze na ogromnych koniach. Od razu rzuciłam się do cwału. Biegliśmy przez zarośla, więc dostawałam różnymi gałązkami po pysku, przez co zaczęłam wierzgać. Chłopak pokierował mną w jeszcze większe zarośla. Gdy przez nie przeszliśmy, ukazała nam się jaskinia. W ostatniej chwili zahamowałam. Młodzieniec ze mnie zeskoczył i wprowadził do środka. Było tam wiele korytarzy. Nie poszliśmy żadnym z nich. Obok nich była skała, która prowadziła na jakieś piętro. Zaprowadził mnie tam. Znajdowało się tam wielkie pomieszczenie. Na jego środku była duża, niezapalona pochodnia. Usiadł przy ścianie i przytrzymał mój kantar. Słychać było tylko mój oddech i kopyta tych koni. Nic nie rozumiałam z ich mowy. Gdy wszystko ucichło, wstał i poklepał mnie po szyi. Wziął w ręce pochodnie i zapalił ją wyciągając z kieszeni zapalniczkę. Wszystko się rozjaśniło. - Tu mieszkałem, zanim oni mnie zabrali. - szepnął. Spędziłam tam kolejne noce i dnie. Nie było tam najcieplej, ale chłopak miał jakieś koce, które jakoś go ocieplały. Ja marzłam trochę, ale się przyzwyczaiłam. Jedliśmy dary lasu - grzyby, owoce. On czasem jadł ryby z pobliskiej rzeki. Któregoś dnia, Alex wyprowadził mnie na zewnątrz i wsiadł na mnie. - Pojedziemy na targ. - próbowałam zrozumieć, co mówi. Najpierw jechaliśmy kłusem, potem galopem. Byleby szybko tam dotrzeć. Chłopak miał przy sobie kilka monet, może za nie coś kupi. Byliśmy już blisko bazaru. Ludzie wyjeżdżali z niego na zimnokrwistych ogierach, które ciągnęły wozy. Obok nas stał starzec trzymający sznur przypięty do ''kantara'' osiołka. Zatrzymałam się przy nim i spojrzałam na mężczyznę. Miał poszarpane ubrania i długą brodę. Podtrzymywał się o grzbiet osła. Okropnie kaszlał i nie odzywał się. - Pomóc panu? - zapytał Axel. Nikt nie zwracał uwagi na chorego starca. Młodzieniec zsiadł ze mnie i podszedł do niego. Przytrzymał go i uwiązał jego zwierzę do mojego kantaru. Nici z zakupów. Poszliśmy wolno do jaskini. Trudno było tam dotrzeć, bo staruszek się potykał i prawie upadł, ale ja wyciągnęłam w jego stronę szyję i pomogłam mu. Stanęliśmy przed jaskinią. Weszliśmy do niej i zaprowadziliśmy ich do mieszkania chłopaka. Alex położył go na kocach, a pod głowę podłożył podartą poduszkę. Podszedł do wiszącej szafki i zaczął w niej czegoś szukać. W końcu wyciągnął z niej małą fiolkę i dał staruszkowi do wypicia. - Wzmacnia odporność. Pomoże panu na pewno. - mówił. - Dziękuję młodzieńcze, ale to nie potrzebne. I tak już jestem stary. 51 wiosen przeżytych... - To nie tak dużo. - uśmiechnął się. Kolejne dni upłynęły dobrze. Staruszek wracał do zdrowia, a osiołek miał zagrodę na zewnątrz. Chłopak miał wystarczająco dużo rzeczy, aby przetrwać, a pan z siwą brodą wcale nie sprawiał problemów. Często żartował i śmiał się. Alex wyprowadził mnie na zewnątrz. Przytulił się do mojej szyi i szepnął: - Na ciebie czas. Nie zapomnę cię. Wiedziałam, że on mnie lubi (i z wzajemnością), ale tak było by lepiej dla nas. Ja należę do stada, a on ostatnio dostał list, że może się przeprowadzić. Postanowił tam zabrać staruszka i osiołka. Przyszedł do nas staruszek. Pogłaskał moje chrapy i schylił się. Zapiął mi na łydce coś podobnego do naszyjnika. Miał ładne kamienie po bokach. Postępowałam do zagrody osła. Zarżałam podchodząc do ogrodzenia, a on to odwzajemnił. Pogalopowałam na tereny stada. Życzyłam im jak najlepszego życia.
Czas: 7ptk / Długość : 10ptk / Ciekawa akcja : 10ptk
|
|