Coś trącało mnie natrętnie i obwąchiwało. Poczułam charakterystyczny urwane szarpnięcie moimi mięśniami.
-Oho - pomyślałam - Bariera się odpala, więc coś nade mną stoi. - otworzyłam oczy. Oblizując się wpatrywała się we mnie czarna wilczyca.
-Czyli żywy konik, a nie padlina! - zawołała z błyskiem w oku, jednak nie podeszła do mnie, odsunęła się kilka kroków i z dziką satysfakcją obserwowała każdy mój ruch. Wstałam i podniosłam się.
-Niestety, nic mi nie zrobisz. - powiedziałam do niej z żalem.
-Twoje życie jest właściwie w moim pysku. Nie ma dla ciebie odwrotu - stałam pod ścianą drzew. Wyciągnęłam przednią nogę przed waderę.
-Spróbuj ugryźć.
-Taka głupia nie jestem, porazisz mnie prądem, co?
-Możne nie prądem. - odparłam cicho. Uśmiechnęła się sceptycznie.
-Tylko nerwy na których się skupiasz najeżone są elektrycznością, reszta twojego ciała jest bezbronna. - syknęła i wskoczyła mi na grzbiet, po czym momentalnie chciała zatopić kły w moim barku. Zdziwiła się gdy mimo iż ścisnęła szczękę bardzo mocno nic nie poczułam, a skóra nie została ani trochę naruszona. Zrzuciłam ją zgrabnym ruchem.
-Każdy ma swoją piętę achillesa. - warknęła krążąc na około mnie.
-To się z tym nie cacka.
-Może trochę honoru, i zdejmiesz tą marną osłonkę?
-To nie zależy ode mnie.
-Marna wymówka.
-Widzisz na moim ciele jakąkolwiek bliznę?
Nie odpowiedziała.
-To na prawdę nie zależy ode mnie.
-Czemu się tak przede mną tłumaczysz? Jakbym była jakimś twoim znajomym. - wzruszyła ramionami, wtedy zaczęła zmieniać się w konia.
-Może to zabrzmi dziwnie, bo miałam być twoim obiadem, ale wyczułam w tobie jakieś małe pokrewieństwo. - uśmiechnęłam się markotnie.
-Pokrewieństwo? - prychnęła.
-Wybacz, jestem głodna. Proponuję ci, poskub sobie trawę w tej postaci albo idź na coś zapoluj... jak tam wolisz.
-Upolowane klaczki są bardzo smaczne - warknęła szczerząc kły.
-Zmień dietę - odparłam twardo i ruszyłam przed siebie. Dotarłam do niewielkiej polanki, a na niej stało kilka koni.
<Mustang? :P>