- Myślę, że kiedyś musi być pierwszy raz. - powiedziałam. - To znaczy, że mamy współpracować?
- Tak... - przyznał po chwili wahania. - Ale nie myśl sobie, że możesz mi rozkazywać. - To ja byłem pierwszy w stadzie.
- Przecież o niczym takim nie pomyślałam... - powiedziałam. A że zły humor szybko mi przechodził, zapytałam:
- To kiedy wyruszamy?
- O świcie masz być gotowa. - odpowiedział. - Idziemy w góry, na przełęcz.
Wczesnym rankiem Weniek już czekał na mnie przy wejściu do lasu.
- Nieposłuszna i do tego spóźnialska. - skwitował moją odwieczną przypadłość - nie przybywanie na czas.
- Przepraszam, to się już więcej nie powtórzy. - wybąkałam skruszona.
- No dobrze już, dobrze. Chodźmy.
Przedzieraliśmy się przez ciemny las, a małe gałązki co chwilę wplątywały się w moją grzywę i ogon. Weniek nie zwracał na to uwagi, a może po prostu chciał mi dać dobry przykład? Usłyszałam trzask gałązki.
- Chyba ktoś nas śledzi. - szepnęłam
- Ech tam, chyba masz zwidy. - zbył mnie parsknięciem.
"Dlaczego tak źle się dogadujemy?", pomyślałam, "Przecież nic nie zrobiłam"
- No chodź, zostajesz w tyle, nie ma z ciebie żadnego pożytku. - mruknął zniecierpliwiony.
- Skoro tak, to idę sama. - warknęłam.
Postanowiłam pójść na wschód. "A nóż coś znajdę i przysłużę się stadu...", myślałam.
W pewnej chwili usłyszałam przeraźliwe rżenie. Brzmiało jak głos Wenia. Pobiegłam w tamtą stronę i ujrzałam...
Weniek, dokończ