Następnego dnia nie miałam na nic ochoty. Nawet na doskonalenie swoich umiejętności we władaniu żywiołami. Postanowiłam, że spędzę dzień na łące, razem z innymi klaczami. Idąc, zauważyłam Mustanga. Podbiegł do mnie i powiedział prosto z mostu:
- Powiedz, czy kochasz mnie, czy Wengranda.
- Nie wystarczy powiedzieć, że się kogoś kocha. - odparłam.
- Wybieraj. - rozkazał. - Z kim chcesz iść przez życie?
- Ja... - zająknęłam się. - Nie potrafię odpowiedzieć od razu! - wybuchłam, odwracając się od przywódcy stada.
On jednak na tym nie poprzestał. Zastąpił mi drogę i pocałował mnie. Brutalnie, nie patrząc na to, czy sprawia mi przykrość. Na moje nieszczęście, zobaczył to główny szpieg. Wyrwałam się Mustangowi i podbiegłam do Wengranda, a ponieważ nie miałam zwyczaju owijania w bawełnę, zapytałam:
- Czy to, co powiedziałeś wczoraj, było prawdą?
- To, że cię kocham? - spytał niepewnie.
- Tak...
- Najprawdziwszą prawdą. - odparł - Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Moje serce nie dąży już do samotności, ale do zrozumienia i bliskości.
- Ja też cię kocham. - szepnęłam. - I nie obchodzi mnie to, co pomyślą sobie inni. - tu spojrzałam znacząco na Mustanga.
Pocałował mnie delikatnie, a jego ciepły oddech rozchodził się po całej mojej grzywie...