Stałam na skale i obserwowałam razem z moimi dwoma ''przyjaciółkami''
fajerwerki, które były puszczane w oddali. Tam musi być mój ojciec...
Odwróciłam się do nich i oznajmiłam stanowczo:
- Idziemy tam.
Zdziwiły się trochę, a potem jedna z nich warknęła:
- Sama tam idziesz.
- A niby dlaczego? - zapytałam bez zdumienia.
- Bo nie. - odparła szybko inna.
- Fałszywa przyjaźń, co? Od początku wy trzymałyście się razem, ja
zostałam w tyle. Oczywiście, gdy wy się pokłóciłyście to jedna z was od
razu leciała do mnie, i mówiła jaka ta druga jest wredna, że jej nie
lubicie. Was tok rozumowania jest bez sensu. - mówiłam z wrogością w
oczach.
- Ej, nie nakręcaj się tak. Może i tak było. Jesteś zwykłą szma*ą. - Lilien próbowała mnie obrazić.
- Tak? A kto łasi się do Trega, syna przywódców? Oj, uważaj bo cię pokocha dziw*o! - krzyknęłam.
- A kto jest odmieńcem? - zapytała śmiejąc się Miley.
- Wy, wy jesteście odmieńcami. Lalunie z toną makijażu na ry*u łażą po
terenach stada, a przywódcy się was wstydzą! - uśmiechnęłam się.
- Masz głos jak zdechła wrona. - zachichotała szyderczo Lilien.
Zaśmiałam się i kopnęłam je w czoła. Klacze pośpiesznie wstały i biegły w
moją stronę. Zatrzymałam je gyrokinezą i skierowałam na pobliskie
drzewo, a potem z całej siły je do niego ''przyszpiliłam''.
- Powiedźcie przywódcą, że odchodzę w poszukiwaniu ojca. - kopnęłam je jeszcze na pożegnanie i pobiegłam wzdłuż krawędzi skał.
Gdy zapadła noc, byłam już na terenach stada, w którym prawdopodobnie
był mój ojciec. Mama opowiadała mi o nim, jak wygląda, jaki jest i w
jakim stadzie jest. Nie była jednak tego pewna... Pewnie sama by do
niego poszła, ale nie pozwalano wychodzić na obce tereny.
Kilka godzin potem, po przemierzeniu pustyni, dotarłam do jeziora.
Słońce wschodziło powoli na niebo, a Księżyc opadał bezwładnie.
Spojrzałam na wodę w jeziorze. Była bardzo czysta, a ja byłam
spragniona... Postanowiłam jednak, że nie będę jej pić, gdyż nie wiem
czy nie ma tam trucizny... Kłusowałam tak, jak prowadzi mnie ścieżka.
Dotarłam do wielkiej polany, na której było wiele koni. Rozglądałam się i
szukałam siwego ogiera. Zdałam sobie sprawę, że mój ojciec
prawdopodobnie jest medykiem. Zapytałam któregoś z koni o to, gdzie jest
Another. Wskazał mi klinikę. Poszłam tam stremowana. Na korytarzu
nikogo nie było, więc od razu poszłam do drzwi. Zapukałam i weszłam.
- Dzisiaj do godziny 09:00 zamknięte. - powiedział podnosząc głowę znad jakiejś kartki.
- Ale to bardzo pilne...
- Wejdź.
Rozglądałam się i chodziłam po całym gabinecie.
- Czego chcesz? - zapytał.
- Ty jesteś Another?
- Tak, owszem.
- Ja to... Mascared.
Zapadła cisza. Zacisnęłam szczękę i wydusiłam z siebie:
- Jestem twoją córką.
C.D.N