Przechadzałam się łąką. Od czasu do czasu skubnęłam trochę wysuszonej,
letniej trawy. Słońce już nie przygrzewało jak wtedy. Wielkimi krokami
zbliżał się kres tej pięknej pory roku. Już jutro nadejdzie szara,
ponura jesień. Stałam zamyślona wpatrując się w ostatnie promienie
letniego słońca. Nagle do moich nozdrzy doleciał zapach krwi. Zerwałam
się jak 'oparzona'. Pogalopowałam w kierunku zapachu. Zobaczyłam tam
pegaza... lecącego w dół... ze zranionym skrzydłem... i jakiegoś
demona... który zadaje mu rany... z mojego oka poleciała łza... później
druga... i jeszcze kilka. Popatrzyłam na demona. Używając swojego wzroku
zabiłam go. Poleciał na skały. Mój umysł skupił się na pegazie. Był
cały zakrwawiony. Szybko wezwałam mojego przyjaciela - Foxy'ego.
Towarzysz szybko przybiegł. Widząc leżącego już na ziemi pegaza podbiegł
do niego i uzdrowił go. Wyglądał on teraz tak:
Pegaz podniósł się i przemówił:
- Dziękuję za uratowanie mego życia - ukłonił się lekko
- Ależ... pro.. proszę - uśmiechnęłam się
On również się uśmiechnął i poleciał..
- Cześć! - powiedział
- Pa - szepnęłam
CDN...