Kiedy powoli z Mariss szliśmy sobie po lesie, nagle coś zaszeleściło w
krzakach. Z nich wyskoczył jakiś człowiek i zaczął do nas strzelać z
łuku.
- Uciekaj kochanie! Ja się nim zajmę! - na te słowa klacz uciekła w
popłochu, a ja zostałem. Najpierw kopnąłem przeciwnika w głowę, później
wyrzuciłem z rąk łuk i strzały. Walczyliśmy dobre 10 godzin. Byłem
wyczerpany. W końcu człowiek padł, a ja go zadeptałem. Poszedłem szukać
mojej ukochanej. Kiedy już ją znalazłem ona zaczęła płakać.
- Boże! Kochanie! Jak ty jesteś poraniony!
- Nie jest źle - powiedziałem uśmiechając się sztucznie. Sam do końca
nie wiedziałem, jak wyglądam. Po znalezieniu jeziora dowiedziałem się:
Poszedłem do Anothera, by obejrzał mi rany. Okazało się, że serce na moim zadzie zostanie już na zawsze...