Życie swe wiodłem w małej, ubogiej stajence. Co noc gdy byłem źrebakiem spoglądałem w gwiaździste niebo i myślałem jak to jest być całkowicie wolnym. Sny budziły ciągle iskierkę nadziei, która raz gasła, a drugiego dnia znów rozpalała się ogromnie. Gdy osiągnąłem 1 rok zostałem sprzedany do innej stadniny. Oddalony od rodziców stałem się dziki i nieujarzmiony. Nikt nie zbliżał się do mnie. Żaden człowiek nie odważył się wspiąć na mój grzbiet. Większość nieznanych koni patrzyła na mnie bardzo krzywo. Pewnego słonecznego dnia stanąłem dęba. Wymierzyłem cios kopytami w drzwi boksu i uciekłem do lasu. Błąkałem się długo co całkiem przypadło mi do gustu. Po kilku miesiącach wędrówki zauważyłem piękny krajobraz. Wysokie szczyty oraz dużo źródeł. Idealne miejsce do założenia stada. Tylko samemu jakoś niemrawo, a w okolicy ani jednego konia nie widać.
Kilkanaście tygodni minęło na poszukiwaniu klaczy. I wtedy zobaczyłem ją. Głos jej niby ptaków śpiew, a uśmiech jakby kwiat. Jej jedwabista grzywa powiewała leciutko na wietrze. Otaczało ją dużo krokusów i stokrotek. Swoim jasnoróżowym pyszczkiem brodziła w wodzie. Podszedłem do niej ostrożnie.
Wymieniliśmy się naszą przeszłością, a po pewnym czasie zostaliśmy parą, ale to nie zmienia faktu, że przed nami jeszcze długie testy. Co będzie jeżeli do stada dołączy wielu członków a jedzenia zabraknie? Tego obawiałem się najbardziej, lecz wolałem o tym nie myśleć. Teraz trzeba zaprosić członków i ugościć ich jak najlepiej.
Ps. Te puzzle to taki mały bonusik ode mnie. ;)