- Ty bezlitosny potworze czerwony. - mówiłem uśmiechając się. - Lepiej
się nie bijmy... Muszę iść. To teren innego stada. Nie jestem pewien,
czy mogę tu przebywać.
- W takim razie... Do zobaczenia!
Zamieniłem się w pegaza i odleciałem. Po drodze w głowie brzmiała mi ta
sama piosenka. Ta... stara, sprzed lat. No cóż... Mogę wrócić tylko do
tego wspomnieniami. Może kiedyś jeszcze ją znajdę?
Następnego dnia przed jaskinią widziałem konie, które krzątały się przed jakimś drzewem. Wstałem szybko i podszedłem do nich.
- Czy mogę wiedzieć, co robicie? - zapytałem z cicha.
- Przygotowujemy się do imprezy. - odpowiedział jakiś koń nie obracając się do mnie.
- Ta... Kolejny hałas i rumor.
Odszedłem wolno. Jakiś koń pokazał ''minę'' skierowaną w moją stronę. Odwróciłem się i pokłusowałem do konia.
- Może i jestem uważany za debila i milczącego durnia, ale honor mam. Ty? Ty możesz uważać do mnie co chcesz. Mam to gdzieś.
Odszedłem szybko i ukryłem się w cieniu jaskini. Szczerze... Trochę
głupi byłem, że to zrobiłem. Świat do odważnych należy. Zająłem się
robieniem kolejnych mikstur... Może pomaga mi w walkach. Zrobiłem Wywar
Leczniczy z mchu i niezapominajki. Do jaskini wszedł Warrior.
- Coś się stało? - zapytałem odwracając się.
- Nie... Mam sprawę do ciebie...
- Tak?
- Mógłbyś pomóc Astey'i?
- ...Siostrze?
- No a komu?
- Nie. - odwróciłem się ponownie.
- Dlaczego?
- Bo nie. To nie moja siostra. Nie jestem dzieckiem moich rodziców...
Nigdy mnie nie kochali, dopiero Beautiful Soul pokazała mi, co to znaczy
kochać i być kochanym.
W tym momencie do jaskini wpadła zdyszana Zoey.
- Coś się stało? - powtórzyłem pytanie.
< Zoey? >