niedziela, 23 lutego 2014

Od Mascared - TKK 29

Tą noc przespałam spokojnie. Leżałam w łóżku przykryta grubym kocem. Zbudził mnie trzask talerzy. To pewnie Valentino. Wstałam niechętnie i poszłam do kuchni. Nie zauważył mnie. Dałam mu na powitanie niespodziewanego buziaka w policzek. Odwrócił się i uśmiechnął. Odwzajemniłam uśmiech i podeszłam do wyjścia. Świt. Na trawie osiadła rosa, a nad nią unosiła się gęsta mgła. Promienie słońca przedzierały się pomiędzy drzewami. Poczułam ciepło ciała obok mnie. To ogier mnie obejmował.
- Pięknie tu. - szepnęłam.
Staliśmy tak w ciszy obserwując las przed nami.
- Może się gdzieś wybierzemy? - zapytałam.
- Spacer? Najpierw śniadanie i... - nie dokończył.
- Co? - zdziwiłam się odwracając się.
Przed nami stała mała skrzynka. Podeszłam do niej i otworzyłam,
- Może od twojej matki? - zapytał samiec.
- Nie... - podniosłam postrzępioną kartkę.
- Co tam pisze? - ogier zaniepokoił się.
- Złote Jabłko... To ono jest kluczem. Zerwij je z najpierwszego drzewa w świecie koni, a potem przekaż Pi. - czytałam. - Nie rozumiem...
- Najpierwsze drzewo... Trzeba wyciągnąć informacje od Anothera. On lubi czytać jakieś stare książki, powinie coś o tym wiedzieć.
- Nie mam czasu. Zarwij je przed ostatnią nocą jesieni. - czytałam dalej. - To za kilka dni. Musimy się śpieszyć.

Wpadłam do kliniki z hukiem. Weszłam do jego gabinetu, a ogier zaraz za mną.
- Czytaj. - rozkazałam ojcu podając mu kartkę.
Czekaliśmy w ciszy. Another przerwał cisze...
- Jako młodzieniec też do dostałem, jednak uważałem to za żart... Najpierwsze drzewo... Wiem gdzie ono jest. - szeptał.
- Pomożesz nam? - zapytaliśmy chórem.
- Rośnie ono dość blisko. Wystarczy przekroczyć treny stada i udać się na północ. Najpierw jednak trzeba pozyskać zgodę na wyjście poza nasze terytorium. - mówił.
- Nie mamy czasu... Chodźmy do Costy. - spojrzałam na Tina. - A ty idziesz, tato?
- Nie mogę tak po prostu wyrwać się z kliniki i sobie gdzieś iść.
Pokiwałam głową i pogalopowałam razem z moim partnerem do klaczy.

Byliśmy już poza terenem stada. Było tam zwyczajnie i... ponuro. Kierowaliśmy się ciągle na północ, jednak nadal nie widzieliśmy żadnego drzewa. Odwróciłam kartkę.
- Przeoczyliśmy ważną rzecz... - szepnęłam.
- Co takiego? - zapytał ogier.
- To drzewo chronione jest przez... coś. Nie mogę się doczytać... A ten czarodziej Pi jest bardzo daleko stąd.
Ogier szturchnął mnie łokciem i stanął.
- To bolało! - zawołałam.
- Spójrz przed siebie. - wyszeptał.
Podniosłam powoli głowę. Przed nami stało ogromne drzewo bez gałęzi. Na szczycie korony rośliny wisiało jedno, złote jabłko. Wszystko ogrodzone było czarnym ogrodzeniem. Na około tego unosiła się pomarańczowa mgła.
- No, miało to coś być chronione. - zaśmiałam się.
- A widzisz te strachy na około? - zapytał.
- Oj tam, oj tam... Chodź.
Weszliśmy przez ogromną czarną bramę. Widać było śnieżkę, która prowadziła na szczyt pagórka, na jakim była roślina. Szłam blisko Valentina. Bałam się trochę... W końcu dotarliśmy na szczyt. Zerwałam niepewnie jabłko i podałam ogierowi... W jednej chwili na około nas pojawiły się czarownice na miotłach. Ogier zaczął szybko zbiegać z pagórka, a ja za nim. Wiedźmy strzelały do nas jakimiś palącymi się pociskami, ale my zwinnie je omijaliśmy. Wybiegliśmy poza ogrodzenie gnając ciągle na północ. Spojrzałam na mapę. Była ona na odwrocie kartki.
- Pi jest przed nami! - krzyknęłam patrząc za siebie.
- Za szybko lecą! - odkrzyknął Tino, który obserwował kobiety na miotłach.
Zmieniłam się w smoka zdolnego do lotu. Razem udaliśmy się do tego czarodzieja.

Wylądowałam znów przed jakąś bramą. Była ona zamknięta na klucz.
- Nie damy razy przez do przejść... - mówiłam zrezygnowana.
- Czekaj... Jabłko jest kluczem... - szeptał.
Rozciął owoc. Z niego wypadł złoty klucz. Uśmiechnęłam się i wzięłam trop. Włożyłam do kłódki i przekręciłam delikatnie. Brama natychmiast się otworzyła. Przed nami widać było czarny ''zaułek''. Gdy podeszliśmy do niego bliżej, okazało się, że w oddali stoi niepozorny domek. Trzeba było chodzić po deskach, bo pod nami była fioletowa woda... Nie wiadomo nawet co to jest.

Dotarliśmy. Przed nami stał Pi. A raczej stała... Przedstawiła się nam jako kobieta. Miała zieloną twarz i pełno brodawek na twarzy.
- My... przynieśliśmy klucz. Złote Jabłko. - zaczął ogier. - Nie wiem czy rozumiesz nasz język, ale...
- Rozumiem dziecko, rozumiem... - odparła skrzeczącym głosem. - Dajcie jabłko, dajcie...
Podałam jej owoc. Ona wrzuciła go do kotła.
- Wiedziałam, że przyjdziecie... - szepnęła.
Sięgnęła do środka gara. Wyciągnęła złoty proszek i rzuciła w górę. Teleportowaliśmy się do szczeliny w górach. Przed nami stała ściana skalna. Na niektórych kamieniach widniały różowe wzory, a same kamulce były fioletowe.
- Musimy zatańczyć taniec deszczu. - szepnęła czarownica.
- Zatańczyć? - zdziwiliśmy się.
Kobieta zaczęła wykonywać dziwne ruchy, a my zaraz po niej. Po chwili zaczął padać deszcz... Kamienie się rozpuściły, a Pi była w siódmym niebie. Bardzo się cieszyła i to było widać.
- Możecie już iść... - uśmiechnęła się do nas rzucając proszkiem.

Tym razem teleportowaliśmy się do naszej jaskini. Czułam lekki ból głowy, Valentino też.
- To było... dziwne. - próbowałam wyciągnąć kawałki prochu w grzywy.
- Myślałem, że ta cała Pi jeszcze będzie od nas coś chciała...
- Ja też. Najwyraźniej potrzebne było jej tylko to jabłko.
Spojrzałam na zewnątrz.
- Spędziliśmy tam cały dzień... - rzekłam idąc do sypialni. - Padam z nóg... Te czarownice były najgorsze.
- Zgadzam się. - uśmiechnął się ogier gasząc światło.

C: 10 / D: 9 / T:10